Chcę komuś pomóc
Potrzebuję pomocy
Strefa wiedzy
autorMaciej Kaleciński
Smak wiśni – recenzja
Smak wiśni (Ta'm-e gīlās), reż. Abbas Kiarostami, Francja/Iran 1997.
Film Abbasa Kiarostamiego z 1997 roku opowiada o losach Pana Badii, cichego, tajemniczego człowieka, o którym, w zasadzie, praktycznie nic nie wiemy. Jest to niezmienna filmu: obserwujemy go, słuchamy go, tak by na samym końcu tej drogi spotkać się z gorzkim posmakiem: jakbyśmy w ogóle nie poznali człowieka, który jest głównym bohaterem filmu, który przez półtorej godziny oglądaliśmy.
Jako widzowie jesteśmy odstawieni na boczny tor, a wraz z nami cały otaczający nas, a przede wszystkim głównego bohatera, świat. Esencja filmu jest więc o tyle problematyczna, że widz odczytuje ją z okoliczności – tego wszystkiego, co jest wypowiedziane o głównym bohaterze, a czego on sam nie chce bezpośrednio powiedzieć. Widzimy więc sytuację bardzo autentyczną, taką, z którą konfrontujemy się codziennie, szczególnie, gdy jej kwestią są ludzie – poznawanie ich, odczytywanie, czy interpretowanie. To co najistotniejsze do pewnego momentu (jeżeli w ogóle) jest niewypowiedziane. Zadajemy więc sobie cały czas pytania, szukamy odpowiedzi na różne znaki i dążymy do tego, by poznać głównego bohatera. Poznanie Pana Badii, tak jak każdego człowieka, jest poznaniem historii o tej osobie. Chcemy wiedzieć czym się zajmował, czy ma rodzinę, jaką ma pracę, zainteresowania, co robi w wolnym czasie. Z tych rzeczy możemy stwierdzić kim tak naprawdę jest i jakie są motywy jego przyszłych działań.
Smak wiśni opowiada historię Irańczyka w średnim wieku, który jeżdżąc po rozpalonej do czerwoności ziemi odbudowującego się Teheranu, szuka osoby, która pomoże mu popełnić samobójstwo. Przez półtorej godziny, jeździmy – zamiennie: na miejscu pasażera, kierowcy, czasem nawet śledzimy pojazd – z schludnie ubranym, zadbanym i niesamowicie kulturalnym człowiekiem, który próbuje przekonać wybranych przez siebie ludzi do pomocy w akcie samobójstwa. Nie prosi jednak o zabójstwo, ani o uczestnictwo w nim. Zaprasza napotkane osoby do zawarcia umowy – w zamian za ogromną sumę pieniędzy, dana osoba ma sprawdzić, czy udało mu się zrealizować samobójstwo. I w tym właśnie akcie odgrywa się prywatny, niewypowiedziany dramat głównego bohatera, który w istocie nie chce przestać żyć. Którego chęć życia jest na tyle ogromna, że stanowi mechanizm napędowy filmu.
O czym jest więc film Kiarostamiego? To przejmujący obraz rysujący człowieka „niewypowiedzianego”, który bardzo chce żyć, ale nie wie w jaki sposób. To obraz człowieka, dotkniętego stratą, wątpliwościami, problemami, o których nie wiemy i (prawdopodobnie) nigdy się nie dowiemy. Obraz człowieka, dotkniętego tym wszystkim, co spotyka większość z nas, ale równocześnie co często powoduje w nas bardzo silne, negatywne uczucia. Jest on metaforą tych wszystkich problemów, o których nie wiemy, że ktoś z naszego otoczenia posiada, a o których chcemy wiedzieć, żeby zapobiec temu, do czego mogą one prowadzić. W ten sposób napotykamy na pierwszą niewypowiedzianą myśl – w tej niecodziennej sytuacji widzimy wielkie podobieństwo do naszej codzienności. Różnic jest parę, ale główna z nich tkwi zdecydowanie w formie, nie w treści przedstawionych na filmie uczuć. Nie spotykamy na ulicy przypadkowych osób, które formułują do nas tak specyficzne prośby jak dopilnowanie samobójstwa, ale spotykamy osoby, które proszą nas o pomoc, albo które tej pomocy potrzebują i w niedosłowny sposób o tę pomoc proszą. Tak również postępuje Pan Badii. Pomimo prośby o pomoc w samobójstwie – on tak naprawdę nie chce tego samobójstwa dokonać. Życie jest dla niego cenne i stara się o nie dbać jak tylko może – nie godzi się chociażby na konsumpcję jajek, ponieważ „są szkodliwe dla jego zdrowia”, ponieważ poczuje się przez nie gorzej. Innym razem samochód osuwający się o skarpę wywołuje w nim strach – strach przed skutkiem, który mógłby być równoznaczny ze śmiercią, czy poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Pann Badii chce żyć dalej, chce czuć szczęście, którego nie odczuwa. Istota jego problemu nie polega na niechęci do życia jako takiego, tylko na wielkim bólu, który jest spowodowany przez jego składowe. Dostrzega on wartość życia, jego piękno, ale nie potrafi się nim cieszyć. Dlatego porusza się na granicy, dlatego jeździ samochodem i szuka ludzi, którzy mu pomogą.
Pomogą nie w dokonaniu samobójstwa, nie w śmierci, przeciwnie – w wybudzeniu go ze stanu, w którym się znajduje. Śmierć jest dla niego jedynym rozwiązaniem, ponieważ nie dostrzega innych, lepszych scenariuszy. Gdyby naprawdę jej chciał – skorzystałby z pomocy jednego z napotkanych na samym początku mężczyzn, którzy oferowali mu swoje usługi. W Teheranie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – dotkniętym wojną i klęskami naturalnymi, w obliczu kryzysu ekonomicznego, bez problemu znalazłby kogoś, kto skłoniłby się do jego propozycji.
Pan Badii milczy o swoich problemach. Nie znamy jego historii, ani pobudek, które skierowały jego myśl na tory samobójstwa. Pozornie nie pozwala nam zbliżyć się do siebie, mimo że nie czujemy specjalnego wyobcowania, patrząc na jego twarz i towarzysząc jego podróży. Widzimy człowieka, do którego samochodu moglibyśmy wsiąść i pojechać tak daleko, na ile pozwoliłby bak, albo jego grzeczność. Wzbudza on naszą sympatię, jest pogodny, ale nie chce mówić o sobie. Należy jednak popatrzeć na to z innej perspektywy. Żadnej z postaci, która podejmuje dialog z Panem Badii tak naprawdę nie udaje się dowiedzieć, co skłoniło bohatera do tej prośby. Oczywiście – samo zachowanie głównego bohatera nie jest czynnikiem ułatwiającym dotarcie w głąb jego osoby, jednakże należy zadać sobie pytanie, czy właśnie w takich sytuacjach nie warto podjąć próby przełamania czyjejś bariery. Wszyscy trzej bohaterowie próbują odwieść go od myśli w inny sposób - odwołując się do moralności i kultury muzułmańskiej. Samobójstwo mieni się w ich oczach jako coś złego i w ten sposób próbują pomóc głównemu bohaterowi. To jest warte podkreślenia – w tej spiralnej, niejednoznacznej układance Pan Badii nie pozostaje wystawiony wobec swoich własnych myśli. Wszyscy trzej rozmówcy głównego bohatera starają się odciągnąć go od myśli samobójczej. Pozostaje tutaj jednak kwestia sposobu w jaki ta pomoc się ujawnia. Zamiast zwykłej rozmowy – próby przejścia bariery milczenia – jest teoria, moralność, suche kwestie, które nie wybrzmiewają tak mocno, jak najmniej skomplikowane pytanie o samopoczucie drugiego człowieka. Stąd właśnie ta niejednoznaczność. Pan Badii chce żyć, a otoczenie chce by on żył. Stęskniony życia wypatruje we wspomnieniach momentu młodości, wojska, kiedy nie był samotny. Bo chyba takie jest najprostsze wytłumaczenie całej narracji – samotność głównego bohatera, samotność, w której wcale nie musi się znajdować.
Nagrodzony Złotą Palmą w Cannes, film Kiarostamiego jest równocześnie filmem o filmie. Ostatnie sceny, tuż po długim, prawie parominutowym cięciu i czarnym ekranie, prowokują jeszcze jedną myśl w kontekście całego dzieła. W ten sposób Kiarostami wychodzi gdzieś „poza” granice kina, co tylko tym mocniej podkreśla ten swoisty, irański neorealizm. Film zrealizowany praktycznie w całości we współpracy z amatorami, naturszczykami z terenów, gdzie odbywa się akcja filmu, idealnie portretuje nastroje i okoliczności tego świata. Film jest momentami wręcz dokumentalizowany, podkrada skrawki rzeczywistości, jakby miał pokazać jedynie pewną paraboliczną historię o teherańskiej rzeczywistości. W tym kontekście widzimy pewien element spajający – Pan Badii jest głosem tych wszystkich, którzy wołają o pomoc i przetrwanie. Końcowy moment, w którym widzimy żołnierzy wyruszających z koszar do miasta oraz reżysera, rozmawiającego z Ershadim, grającym Pana Badii, jest złamaniem bariery kina i rzeczywistości. Niczym w słowach Borisa Viana z przedmowy do Piany dni – „historia ta jest całkowicie prawdziwa, sam ją wymyśliłem od początku do końca”. W tym paradoksie – historii wymyślonej, ale jednak prawdziwej, bo pochodzącej z rzeczywistości – tkwi sens opowieści o potrzebie życia, zachwycie światem, ale również wielkiej samotności, z której każdy chce głównego bohatera wyciągnąć. Wszyscy podajemy rękę Panu Badii i czekamy z nadzieją, że ją chwyci. W przeciwnym wypadku pozostanie nam jedynie próba wybudzenia go, potrząsania jego ramionami i rzucanie kamieniami tak, by otworzył oczy. Wszyscy chcemy go widzieć żywego. Piękna jest to historia, niczym biblijna przypowieść, w której niewypowiedzianym walorem estetyzującym obraz jest potrzeba życia.